Narkotykowy feniks – Medellin

Dziennik wyprawy – dzień 113 do dzień 117

Nocny z Bogoty dał nam w kość. Niestety, dobre (a właściwie, niesamowicie wygodne) autobusy skończyły się na granicy z Peru i czas do tego przywyknąć. Trudno.

Wylądowaliśmy więc w Medellin, mieście trzymanym niegdyś w garści przez Pablo Escobara, najsławniejszego chyba lorda narkotykowego na świecie i jego kartelu. Jeszcze kilka lat temu to miasto znajdowało się na samym szczycie listy najniebezpieczniejszych miast świata. Każdy gringo decydując się na wizytę w tym mieście narażał się na porwanie dla okupu albo co najmniej na pewne obicie mordy i ograbienie. Czasy jednak się zmieniają.

 

Medellin-4
Witamy w Medellin!

Tym razem mieliśmy zabukowany hostel wcześniej. Ba! Nawet daliśmy znać mailowo z odpowiednim wyprzedzeniem, że będziemy dosyć wcześnie rano. Komunikacja świetna – obsługa hostelu z dzielnicy El Poblado odpowiedziała nam, że recepcja jest czynna od 8 rano. Ochoczo więc przemieściliśmy się z dworca autobusowego do naziemnego metra Medellin. To dosyć duża sprawa, bo od czasu wyjazdu z Warszawy, nie mieliśmy okazji jechać tą zdobyczą cywilizacyjną. Możliwość była (chociaż, jedynie chyba w Santiago), ale nie było potrzeby. Medellińskie metro jest ładne, nowoczesne i zadbane. Nie przeszkadza nawet specjalnie fakt, że jedzie wzdłuż rzeki, której zdecydowanie przydałoby się małe oczyszczanko, albo przynajmniej lokalny zbiornik perfum maskujący smród szamba się zeń wydobywający.

Dotarliśmy do hostelu i oczywiście, bo czemuż by nie, pocałowaliśmy klamkę. Po około 40 minutach zza zamkniętej kraty wyłoniła się nasza przyszła współlokatorka i litościwie wpuściła nas do środka. Główne pomieszczenie hostelu lekko rozmiękczyło nasze serca. Poza kanapami i telewizorem, salon przechodził płynnie w taras, wystawiając nasze blade nadal twarze na działanie bardzo przyjemnej, wiosenno-letniej aury. Godzinę później (a 2 godziny po teoretycznym otwarciu hostelu) wreszcie pojawiła się obsługa i po check-in’ie wreszcie mogliśmy uderzyć na miasto.

Medellin-7

Nasze ponowne zderzenie z metrem, tym razem już nie skoro świt, ale około południa, ujawniło pewien defekt systemu metra. Ktoś tutaj nie do końca przemyślał, jak mieszkańcy najbardziej lubią płacić za swoje bilety. Po pierwsze, lubują się w biletach jednorazowych. Z braku biletomatów, do dwóch okienek, gdzie sprzedawane są bilety ustawiły się długaśne kolejki pasażerów wyposażonych w moniaki. Po odstaniu swojego i zakupieniu kartoników, musieliśmy następnie odstać chwilę w kolejce do bramek – bo co prawda jest ich z 8, ale 7 obsługuje tylko bilety na kartach magnetycznych. Tylko jeden kasownik dla kartonikowców. Nieefektywności nieefektywnościami, ale co by nie było medellińskie metro to duma mieszkańców. Jako jedyne dotychczas metro w całym kraju, odbierane jest przez mieszkańców jako symbol dobrej zmiany i dużego sukcesu. Dlatego też podobno nikt nie waży się w jakikolwiek sposób naruszyć to jeżdżące cudo. I rzeczywiście nie znaleźliśmy w metrze ani jednego dziergania typu porysowane czy pomazane krzesło lub okno.

Medellin-1
Kolejeczka po bileciki do metra…

Na pierwszy ogień poszedł Jardin Botanico. Naturalnie, znaki na stacji metra poprowadziły nas dokładnie do wyjścia jak najdalej oddalonego od ogrodu botanicznego. Po paru minutach kluczenia dotarliśmy jednak na miejsce (budynek wejściowy na szczęście dobrze widać z każdej strony) i zostaliśmy mile zaskoczeni – wjazd za free. W środku parę alejek i bardzo przyjemna flora oraz mały staw. Dopadło nas zmęczenie i w połączeniu z ciepłym słoneczkiem oraz wpływem sobotniego popołudnia snuliśmy się leniwie wśród palm i innych lokalnych przedstawicieli drewniano-krzewnego narodu. Spotkaliśmy nawet jakiegoś dużego jaszczura!

Medellin-6
Nowo poznany kolega z ogrodu botanicznego

Drugim punktem wycieczki był Parque Berrio. Na początku przywitała nas kolejka bezdomnych czekających na posiłki wydawane w kościele nieopodal. W samym fakcie nic złego niema, było to jednak dosyć uderzające zestawienie z rzeźbami najsłynniejszego artysty z Medellin – Fernando Botero. Mieliśmy okazję zapoznać się z jego twórczością już w Bogocie (ludzie bez proporcji). Podobno jego prace nieźle teraz stoją, wystrój placyku więc dosyć kosztowny.

Medellin-11
Specyficzna twórczość Botero

Wieczorkiem, zważywszy na to, że akurat była sobota, akurat byliśmy w imprezowej dzielnicy i akurat mieliśmy całkiem wesołe towarzystwo w hostelu, wypełzliśmy wraz ze wszystkimi na schody okolicznych skwero-parków. O dobrą miejscówkę trzeba było trochę się postarać, bo rzeczywiście zarówno pobliskie ulice jak i parki były całe zalane wesołą młodzieżą – taką jak my. Po przyjemnej dawce socjalizacji, już w nocy wracając do hostelu podjęliśmy decyzję, że najwyższa pora urządzić sobie leniwą niedzielę. Tak też następnego dnia uczyniliśmy. Biorąc pod uwagę, że nie byliśmy w stanie przypomnieć sobie kiedy spędziliśmy ostatni dzień na robieniu niczego, poza odpoczynkiem i regeneracją sił, leniwa niedziela w pełni nam się należała. Potem sobie przypomnieliśmy – był taki dzień w Quito, kiedy cały czas lało. To było jakieś trzy tygodnie wcześniej.

W poniedziałek nie daliśmy już sobie taryfy ulgowej. Pobudka przed 7 rano, szybkie śniadanko i ogarnianko, i vamos – pojechaliśmy do Guatape popodziwiać największy kamień na świecie. Brzmi to głupio, ale tak jest. Już z daleka widać ten gigantyczny głaz wystający z ziemi (mówią, że widoczna jest tylko 1/3 tego giganta – reszta jest pod powierzchnią). Menhir, z którego zdecydowanie byłby dumny sam Obelix.

Piedra de Peńol - duma miasteczka Guatape.
Piedra de Peńol – duma miasteczka Guatape.

Po pięciominutowej wspinaczce z miejsca “wyrzutu” z autobusu do podnóża Piedry del Penol naszym oczom zaczął ukazywać się piękny widok na Guatape, z dziesiątkami wysepek i mini-półwyspów. Dostrzec można było zarówno dobre chawiry z własnymi przystaniami, jak i rozklekotane chatki lokalsów. Podobno to była umiłowana okolica Pablo Escobara. Miał tutaj kilka posiadłości wypoczynkowych, przez co aż do jego śmierci okolica nie należała do bezpiecznych.

Oczywiście, dotarcie do podnóża Piedry nie było celem samym w sobie, zaczęliśmy więc wspinać się dalej. Sprytni Kolumbijczycy wcisnęli 740 schodków, przy których można się nawet trochę spocić, przed dotarciem na sam szczyt. A wspinać się na samą górę zdecydowanie warto! Widok zapiera dech w piersiach. Do pełni szczęścia wystarczy jedynie usiąść wygodnie i rozkoszować się tym co ma się przed oczami. Tak też zrobiliśmy (oczywiście poza paroma obowiązkowymi fotkami). Na górze skosztowaliśmy też lokalnej specjalności – Michelady, czyli piwa z cytryną, mango, solą i pieprzem. Tak jak może się wydawać dziwnie brzmi połączenie tych wszystkich składników, tak też specyficznie smakuje. Na początku wszystkim lekko wykrzywia twarze. Potem to już kwestia gustu – dla mnie było OK, Siece to w ogóle nie smakowało.

Medellin-17
Widok z Piedra del Penol – okolice Guatape, ulubionej miejscówki Pablo Escobara
Medellin-23
Michelada – mix piwa z mango, solą, pieprzem i cytrynką. Ciekawe połączenie!

Po kamieniu przyszła pora na samo Guatape. Miasteczko jest niewielkie, ale bardzo urokliwe. Wszystkie domki nie dość, że są kolorowo pomalowane to mają jeszcze poprzytwierdzane na parterze równie jaskrawe gipsowe płyty z płaskorzeźbami przedstawiającymi profesje mieszkańców domu. Pospacerowaliśmy po miasteczku zwiedzając jego różne zakamarki, zjedliśmy completo przed katedrą (i pyszne lody za bezcen!) i zabraliśmy się z powrotem do Medellin. Atmosfera w hostelu była dobra, a ludzie przyjemni – spędziliśmy więc miły wieczór w hostelowym towarzystwie Holenderek, Brazylijczyków i jednego Amerykanina.

Medellin-24

Medellin-29
Zdobienia na murach budynków Guatape
Medellin-28
Kolorowe Guatape

Na nasz ostatni dzień w Medellin przypadł stały punkt programu – Free Walking Tour. Tym razem nie wystarczyło pojawić się w określonym miejscu i w określonym czasie. Na wycieczkę musieliśmy zapisać się 2 dni wcześniej przez Internet. Jak pojawiliśmy się z rana w umówionym miejscu, na metrze El Poblado, zrozumieliśmy dlaczego. Nasza grupa liczyła lekką ręką 25 osób. Podobno zwykle robią overbooking na 3 osoby, ale tym razem pojawił się wszyscy.

Medellin-32
Zatapiamy się w dramatyczną historię Kolumbii i Medellin

Tym razem darmowa wycieczka okazała się trochę inna, niż wszystkie. Po pierwsze, nasz przewodnik był raczej profesjonalistą (chociaż jak twierdzi, wcześniej był profesorem akademickim, ale pojechał z plecakiem zwiedzać świat i jak wrócił, to nie chciał wracać do zawodu). Miał pewne rzeczy wyuczone, co było przyjemne, ale trochę sztuczne. Na przykład – podczas przydługiego wstępu organizacyjnego zapytał każdego po imieniu, skąd jest, nie patrząc ani razu na kartkę z imionami w międzyczasie. Po drugie, dostaliśmy porządną dawkę historii przemian zarówno Medellin, jak i samej Kolumbii. Zwiedzając Medellin nie odwiedzamy barokowych katedr czy kolonialnych pereł architektury, ale właśnie zwiedzamy miejsca związane z najnowszą historią kraju i regionu.

Medellin-42
“Największy” kościół na świecie! (miasto miało ambicje, żeby mieć największy kościół na świecie, a że oczywiście nie było go na to stać, to wybudowali największy kościół na świecie z CEGŁY PALONEJ. Wyszło całkiem nieźle bo w jednej z edycji Lonely Planet pojawiło się info, że w Medellin jest największy kościół na świecie kropka! Pachnie skandalem…)

Przechadzając się ulicami tego miasta najbardziej zachwyca niesamowita, specyficzna atmosfera – zupełnie inna niż gdziekolwiek indziej, gdzie byliśmy do tej pory. Turysta może poczuć się trochę jak UFO, bo bardzo wiele napotkanych przechodniów po porostu przygląda mu się z zaciekawieniem. Niektórzy nawet lubią sobie podejść do takich gringosów i ich trochę po dotykać (tzn. złapać za ramię i takie tam. Żadnych nieprzyzwoitości!). Większość mieszkańców, tak jak reszta Kolumbijczyków, nie mówi po angielsku, co nie przeszkadzało im przy naszym poznawaniu miasta, przysłuchiwać się naszemu turowi. Wszystkie te zachowania wynikają ze wspomnianego wcześniej faktu, że jeszcze kilka lat temu na próżno było szukać “obcych” na ulicach Medellin. Dlatego też mieszkańcy z jednej strony są tak bardzo ciekawi turystów, jako nadal jeszcze swoistej nowinki, a z drugiej strony cieszą się widząc gringosów, jako kolejny znak tych wszystkich zmian na lepsze.

Medellin-40
Wesoły budynek zaprojektowany przez Europejczyka (chyba Belga) i w połowie przez Europejczyków zbudowany…
Medellin-9
…część “dokończona” przez Kolumbijczyków trochę nie trzyma się kupy 😉
Medellin-34
Plac Światła – jeszcze niedawno dzielnica Medellin spod najciemniejszej gwiazdy

Oczywiście na naszym free walking tour nie mogło zabraknąć tematu – “życie i twórczość Pablo Escobara”. Zaskakującym dla nas jednak było to, że w Medellin wspomniany lord narkotykowy stanowi swoisty temat tabu. O ile praktycznie wszędzie w Internetach można wyczytać, że w Medellin Escobar był uwielbiany i ludzie go czczą do dziś, o tyle przebywając w tym mieście można odnieść zupełnie inne wrażenie. Już na samym początku naszego zwiedzania, przewodnik poinformował nas, że na turze nie ma zakazanych pytań. Poprosił nas jednak, żeby przy pytaniach związanych z Pablo używać wyłącznie określenia “słynny kryminalista”, zamiast imienia i nazwiska. Jako że większość lokalsów nie rozumie angielskiego, nie zorientują się oni, że właśnie rozmawiamy o Escobarze. Z powodu ograniczeń językowych nasz przewodnik chciał też uniknąć ryzyka rozdrażnienia kogokolwiek, kto mógłby błędnie przypuszczać, że opowiada on o Escobarze w superlatywach. Dodatkowo nawet w naszym hostelu, jak pewnego wieczoru na tapecie pojawił się temat tego człowieka i ktoś próbował podpytać o niego właściciela naszego hostelu, ten zdecydowanie uciął temat i poradził nam, żebyśmy może darowali sobie zadawanie tego typu pytań na ulicy. Nie chcieliśmy Kolumbijczyka wkurzać więc zastosowaliśmy się do jego instrukcji.

Po 4-godzinnej pieszej wycieczce po mieście nie mieliśmy jeszcze dosyć. Na jednej z północnych stacji metra przesiedliśmy się do kolejki linowej. Kolejka jest połączona z systemem metra wygodnym pasażem. Jedzie się nam tym samym bilecie. To po prostu normalna część transportu miejskiego, jak w La Paz. Z góry rozciąga się widok na całe miasto. W tle przydymione centrum ze swoimi wieżowcami, bliżej dzielnice biedoty. Sama kolejka także prowadzi do takiej biednej okolicy. Jej celem jest właśnie zmiana tego stanu rzeczy i pokazanie mieszkańcom, że nie są sami – miasto o nich myśli.

Medellin-43
Dzięki instalacji teleferico na wzgórzowych dzielnicach sprytnie skomunikowanego z metrem w Medellin dzieją się cuda i przestępczość znacznie maleje

 

Następnego ranka, oczywiście skoro świt, wyruszyliśmy w dalszą drogę. Jako cel obraliśmy San Gil, a potem najwyższa pora odwiedzić wybrzeże morza Karaibskiego!

 

Galeria

 

Recommended Articles

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *